Jesienny wieczór w cmentarnej kaplicy
Jesienny wieczór w cmentarnej kaplicy.
Zawsze lubiłam fotografię, nic nie dawało mi takiej frajdy jak właśnie fotografia. Postanowiłam zrobić sobie małą sesję, pogoda była fenomenalna, bo dzięki lekkim chmurom, aparat tak delikatny na światło, nie był narażony na ostre promienie słoneczne. Wrzuciłam potrzebne rzeczy do plecaka i zarzuciłam kurtkę, to ta sama kurtka w której robiłam swoją pierwszą zimową sesję fotograficzną, wyszłam z domu. Nie byłam jeszcze pewna co będę chciała uwiecznić, w mojej głowie pojawiały się kolejne kompozycje, ale wszystkie miały ten sam motyw – jesień. Było w tej porze roku, coś intrygującego, nie byłam w stanie stwierdzić co. Byłam natomiast pewna miejsca w które chciałam pójść, odkryłam je już jakiś czas temu z Dominiką.
Dostanie się tam nie należało do najłatwiejszych, ale to działało na korzyść tego miejsca. Im mniej ludzi się tutaj pojawiało tym lepiej. Po chwili przemieszczania się główną drogą prowadzącą przez miejski park, skręciłam pod wiadukt kolejowy. W moich uszach rozbrzmiewała muzyka, dobiegająca ze słuchawek. Insomnia w wykonaniu sadimsad, wersja chóralna, pasowała idealnie do dzisiejszej pogody. Przez muzykę z wielką siłą starały przedrzeć się dźwięki wody. Strumyk płynący wzdłuż brzegu, pluskał, chlupał i obijał się o kamienie znajdujące się na dnie, wydając przy tym najróżniejsze odgłosy. Zza drzew zaczęła się wyłaniać tama, po której należało przejść aby dostać się do celu mojej podróży. Wdrapuję się na cementowy bloczek i ostrożnie chwytam się barierki, kiedy poczuję, że odzyskałam równowagę puszczam się i pewnym krokiem przemierzam kładkę. Dochodzę do końca i przechodzę przez niebieskie kraty. Widać, że nie jestem jedyną która to robi. Środkowe kraty jeszcze rok temu były na miejscu, ale widać ktoś potrzebował więcej miejsca niż zapewniało ich wygięcie i je wymontował. Widać też, że niebieska farba zaczyna się ścierać w niektórych miejscach. Zeskakuję z mostku i wchodzę na błotnistą dróżkę. Dobrze, że wzięłam buty robocze, moje adidasy ostatnim razem nie zniosły najlepiej tego spotkania najlepiej. Widzę już moją kładkę. Nie jest moja, ale to jest miejsca w którym zazwyczaj leżę. Obiegam więc stare powalone drzewa z których ktoś najprawdopodobniej chciał stworzyć drogę prowadzącą na wyspę w centralnej części jeziora. Rozkładam koc i siadam, przekładam nogi przez barierkę i przerzucam je ponad wodę. Spoglądam w dół. W mętnej zielonej wodzie widzę podeszwy moich butów, stare zabrudzone buty, które dostałam od babci. Nad nimi widzę własne odbicie.
Rozkładam plecak i cały sprzęt, następnie chwytam za aparat i dopasowuję ustawienia. Wszystko po to, aby zdjęcie wyszło jak najlepiej. Tafla jeziorka, zazwyczaj nie zbyt wzburzona, dzisiaj jest obiektem adoracji żyjących tutaj bobrów, kaczek, ryb, a nawet gościnnie odwiedzjących je łabędzi. Wyspa znajdująca się na środku, zawsze mnie fascynowała. Pomyślałam, że skorzystam ze znajdujących się tam drzew i to one będą moim motywem przewodnim, ale nie bezpośrednio, nie lubię gdy zdjęć używa się bez przekazu. Zawsze starłam się, aby moje prace wprawiały w dany nastrój, czy dawały do myślenia. Zaczepiam więc linę o drzewo i spuszczam się nieco po stromym brzegu wyspy. Gdy moją pozycję względem drzew można było nazwać poziomą zdjęłam osłonę obiektywu i zaczęłam fotografować taflę jeziora.
Przyszłam na miejsce o idealnej porze, właśnie zaczynała złota godzina, a zaraz po niej zachód. Gdy robiłam zdjęcia usłyszałam, ludzi w cmentarnej kaplicy, pomyślałam, że to msza. Spojrzałam na cmentarz, mały, stary, bardzo skromny, a jednak miał ten klimat, zdobiąca go kaplica wyglądała majestatycznie. Zdecydowałam, że i tam wykonam kilka zdjęć. Tafla jeziora była piękna, ale po zachodzie słońca trudno było o dobre światło. Cmentarz mimo iż był skromny, to jednak znajdujące się na nim lampy potrafiły być pomocne po zmroku. Wykonałam kilka dziesiąt zdjęć, uważając aby przy każdym zachować należyty szacunek dla zmarłych. Gdy zerwał się wiatr i zaczął przemieszczać wszechobecne liście, zabrałam sprzęt i skierowałam swe kroki ku kaplicy. Wiedziałam, że w środku będzie cieplej, a znalezienie ładnego kadru nie będzie trudne. Co mnie jednak zdziwiło, nie było żadnej mszy, a w środku nie było żadnych ludzi. Zaczęło robić się ciemno, więc chwyciłam za znicz i skierowałam się ku drzwiom wejściowym.
Ujęcia wychodziły świetne, miałam już około 20 wyśmienitych zdjęć, gdy usłyszałam że organy zaczęły grać. Najpierw drgnęły pojedyncze klawisze, pomyślałam, że to może po prostu wiatr nimi poruszył, albo kawałek odpadającego z sufity tynku spadł. Pojedyncze nuty coraz bardziej przeistaczały się w utwór muzyczny, którego nie był by w stanie wykonać nawet najbardziej utalentowany tynk. Po plecach przeszły mnie ciarki, wraz z narastającym dźwiękiem organów narastało moje przerażenie, skierowałam całą swoją uwagę w stronę organów. Stary zardzewiały instrument, zauważyłam opartą na pożółkłych klawiszach dłoń, było w niej coś dziwnego, nie potrafiłam oderwać w od niej wzroku. Czerń rękawiczki, pochłonęła moją uwagę niczym czarna dziura.
Co różniło rękę od normalnej ludzkiej, to brak szczególnego właściciela, ręka niczym zabłąkany kot, jakby odczepiona od reszty ciała, nagle poczułam że coś skapnęło mi wprost na kark, to nie był deszcz, padający ponad nieszczelnym dachem, przetarłszy kark, doszłam do wniosku, że była to krew. Z tyłu głowy pojawiły mi się wszystkie najczarniejsze scenariusze, ale postanowiłam zachować zimną krew, mimo tego, że moje nogi można było spokojnie porównać do galarety, a melodia wygrywana na organach coraz bardziej przenikała do mojej głowy.
Zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę schodów, z ostrożnością zaczęłam przeskakiwać na każdy bardziej stabilny schodek, ale nie było takich wiele. Kilka minut i już znajdowałam się na piętrze. Do dźwięku organów dołączyły teraz śpiew, kapanie, płacz dziecka, aż nagle kroki. Opanowałam swój strach i ruszyłam ku pokojowi na miano salonu. Na środku znajdował się stół dookoła niego rozstawiono świeczki, które o dziwo jeszcze płonęły. Światło świeczek i wpadające przez okno promienie księżyca stworzyły piękną scenerię do zdjęcia. Chwyciłam więc za aparat i zrobiłam zdjęcie, spojrzałam na podgląd kamery, ale na fotografii coś było nie tak. Wtedy usłyszałam kroki, bardzo intensywne kroki. Zbliżały się do mnie, a ja zastygłam w bez ruchu. Nagle gdy znajdowały się w zasięgu mojego wzroku zatrzymały się. Bałam się odwrócić, wiedziałam że cokolwiek zobaczę to nie będzie nic przyjemnego. Tajemnicza postać zaczęła powolnie, spokojnie z finezją obchodzić stół i powoli zgaszała świeczki, do moich nozdrzy wdarł się zapach dymu, albo i nawet sam dym. Gdy zbliżyła się do mnie na odległość jednego metra, znowu się zatrzymała. Wiedziałam, już że to był mężczyzna, wysoki i dobrze zbudowany. Tyle byłam w stanie zobaczyć w niewyraźnym kształcie cienia. Nagle mężczyzna wyciągnął rękę i już wiedziałam czyja zguba grała na organach, druga ręka była normalną ludzką ręką, w aksamitnej czarnej rękawiczce. Chciałam uciekać, ale coś w środku podpowiadało mi, że i tak nie ucieknę, a mogło by to jedynie pogorszyć mą sytuację. Czarna postać chwyciła mnie za ramię z niewyobrażalną siłą. Przez chwilę utrzymywał ten uścisk po czym zaczął coraz bardziej się nachylać. W końcu czułam na plecach, barkach, głowie, czułam jego oddech. Głęboki, ale spokojny oddech. Nagle postać odparła „Są takie miejsca na Ziemi, w których czas się nie zmieni”.
Otworzyłam oczy z krzykiem, spojrzałam przed siebie, przecież to mój obraz, w moim pokoju, leżę właśnie w swoim łóżku, we własnym domu. To był tylko sen, zaczęłam powtarzać to jak mantrę. Mój oddech coraz bardziej przeistaczał się z płytkiego, błagalnego wręcz proszenia o kolejny oddech, w głęboki coraz spokojniejszy. Zaczęłam rozglądać się po pokoju, założyłam skarpety, zrzuciłam z siebie kołdrę i poszłam do kuchni. Chwyciłam za butelkę z wodą, bo od tego oddychania zaschło mi w gardle. Spojrzałam na stół, leżał tam mój plecak. Na środku stoły rozłożony był laptop, do niego podpięty był mój aparat. Zdziwiłam się, bo nie pamiętałam abym zgrywała zdjęcia, ale pomyślałam, że pewnie mama chciała pożyczyć kartę pamięci. Zagotowałam wodę i zrobiłam sobie śniadanie, ciepłe kakao i jajecznica z twarożkiem. Usiadłam przed komputerem, zobaczyłam, że mam nie wyświetlone wiadomości od dziewczyn z klasy.
-Świetne zdjęcia Kaja, szkoda że nas tam nie było, może i mi by się udało kilka ujeć,
- Hej, naprawdę masz talent.
Takich wiadomości było kilkanaście, przejrzałam wcześniejszą rozmowę, żeby zorientować się o których zdjęciach mówimy. To były zdjęcia z kaplicy, z nad jeziora i z cmentarza. Może to nie był sen? Co się dzieje? Co się stało? Miałam tyle pytań i żadnych odpowiedzi, ale wiedziałam jedno muszę się dowiedzieć co się wydarzyło.